Świadomość i akceptacja

Dosyć mocno uderzyła mnie pewna sytuacja. Sprzedała mi siarczystego policzka. Oblała kubłem zimnej wody. 
Pan A. zapytał czego oczekuję. Głupie pytanie. Więcej radości, więcej uśmiechu, więcej szczęścia. Chyba tego, co każdy. Pan A. szybko sprowadził mnie na dół - świadomość niekoniecznie niesie za sobą zwiększone szczęście, ale świadomość połączona z akceptacją powinna dać mi wewnętrzny spokój i ukojenie. 

Zaczęłam się nad tym zastanawiać, i strasznie mnie to przygnębia - czyli nic się nie zmieni. Czyli mój niski poziom zadowolenia z egzystencji na tym świecie się nie zmieni. Po prostu tak mam. Taka się urodziłam i taka umrę. Dołująca myśl która nie chce wyjść z mojej głowy. Wręcz przeciwnie- pęcznieje w niej, rozrasta się, zajmując miejsce ośrodkowi motywacji, pędzi wszystkimi drogami mózgowymi i lokuje się w coraz to nowych miejscach. Czasami mam wrażenie, że rozrosła się tak bardzo, że moja głowa pęknie, stąd te bóle. Chciałabym, by okazało się to snem. Rozpływająca się nadzieja to bardzo parszywe zjawisko. 

Świadomość - zawsze wydawało mi się, że ją mam. Odpycham pewnie myśli, pozwalam im gnić w odległych zakątkach pamięci, ale wiem, że tam są.
Akceptacja - tu mam problem. Czy możliwy jest brak umiejętności akceptacji? Mechanizmy obronne  okazują się nie do obejścia, bo pod każdym znajduje się kolejny, tysiące drzwi na tysiące zamków. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Dryfuję nad przepaścią

Odeszła